+2
neronek 26 września 2014 11:25
10 – Batad – pola ryżowe i wodospad Tappiya:
Najpierw dojechaliśmy busem do punktu skąd wszyscy idziemy do Batad.
Patrzymy w dół, w stronę Batad – ogromna mgła. No tak – myślę sobie – dupa blada, nic z tego, widoków pięknych pól ryżowych nie zobaczę, ale przewodnik się śmieje i uspakaja nas że będzie wszystko OK! Jest godz 9.30. Schodzimy w dół i tak ciągle w dół i w dół... po 30 min. myślę sobie:jak ja będę wyglądał wracając ?



Po chwili mgła osiada, oczom naszym ukazują się przepiękne pola ryżowe, ale przewodnik mówi nam że to nie są jeszcze te najpiękniejsze. Idziemy dalej i dalej w dół... Aż w końcu z góry widać maleńką, spokojną wioskę, otoczoną polami ryżowymi i cudowny widok – to właśnie jest Batad. Schodzimy do wioski. Mały odpoczynek, dwie osoby mają plecak – będą tu nocować. Jest tam parę noclegów,
wszystkie są u rodzin . Pytałem o ceny – od 300 peso za noc. Jest szkoła, jest też kościół i widoki takie, że zaczynam żałować tego, że nocleg mam w Banaue, a nie tu w Batad. No tak, tylko ten pomykający szybko czas sprawia, że gdybym tylko miał go więcej, z pewnością zostałbym tu na minimum dwie noce. Mam dla Was, kochani, radę: nie warto nocować w Banaue, ale właśnie tutaj, w Batad.
Warto trochę się pomęczyć z plecakiem, ale gwarantuję, że będziecie zadowoleni z pobytu w Batad!
Po małym odpoczynku idziemy dalej, tym razem dróżkami dzielącymi pola ryżowe.
Dopiero tam czuje się tę wielkość pól ryżowych. Od razu przypominam sobie moje ukochane miejsce na Ziemi – Yangshuo w Chinach. Co jakiś czas widać pracujących ludzi sądzących zielony ryż – strasznie ciężka to praca, ciągle w błocie. Cisza tu, jak makiem zasiał – a raczej ryżem zasiał.
Piękną soczystą zieleń widać dopiero, jak Słońce mocniej zaświeci, wtedy robi się jak w bajce...
A my idziemy dalej, raz w górę, raz w dół do wodospadu Tappiya, więcej w dół, niż w górę – aj, będzie ciężki powrót... Po 30 min. docieramy do wodospadu – z daleka wygląda na duży, z bliska chyba jest jeszcze większy. Jest tam bardzo miło i tak świeżo pachnie przyrodą, to właśnie od dzikiej zieleni porośniętej na skałach obok spływającego wodospadu. Raczej nikt się nie kąpie – zimna woda, jednak tak krystalicznie czysta, że wypiłbym ją, jak smok wawelski Wisłę. Posiedziałem, odpoczywałem na kamieniach pod wodospadem, wsłuchując się w szum wodospadu Tappiya. Ktoś mi kiedyś powiedział że ze mnie to taki marzyciel, i pewnie tak jest ważne że te moje marzenia się spełniają czego i Wam życzę . Nie chciałem myśleć o tym, że w drodze powrotnej będę szedł 2-2,5 godz. ciągle w górę! Pytam więc przewodnika, czy może jest w okolicy jakiś śmigłowiec? Zapłacę! Gościu bardzo sympatyczny, chudy jak tyczka, śmieje się od ucha do ucha i daje mi duży kij do podpórki. No kurczątko, że też nie pomyślałem o tym wcześniej... Nie oglądam się za siebie, idę śmiało do góry, śmigłowiec i tak nie przyleci. Pytałem się dyskretnie przewodnika, ilu białasów poległo tutaj w tych przepaściach, bo stromo tutaj jak diabli, odpowiedział mi po cichu: 8 osób. Wystarczy mała nieuwaga, małe zachwianie i lecisz chłopie w dół... albo kobieto lecisz w dół. To nie są żarty, trzeba uważać. Ale też nie można przesadzać, ważne są dobre buty, bo tutaj kamień na kamieniu i dużo humoru, bo to sprawia, że nie czujemy trudów zmęczenia podróżą – to najlepsze lekarstwo. I tak doczołgałem się do punktu wyjścia, a tam nadal mgła. Wsiadamy w busa, jedziemy z powrotem do Banaue. Jest godzina 15-ta. No tak, ale na drodze raz są roboty drogowe, a raz jakieś kamienie wtoczyły się na drogę, trzeba czekać... Nagle widzimy wypadek – młody chłopak leży nieprzytomny na drodze pełnej kamieni... Drugi zwija się z bólu, ich motor jest roztrzaskany. Kierowca i przewodnik wyskakują na pomoc z busa. Podbiegam i ja im pomóc. Zakrwawiona twarz chłopaka nie daje odznak życia. Przewodnik bierze go za ramię, ja za nogi i ostrożnie kładziemy go do busa. Dwóch Niemców i reszta osób w busie robi dla niego miejsce. Dzwonią gdzieś do najbliższej wsi – tam jest podobno jakiś lekarz. Po 10 minutach słyszę, jak chłopak odzyskuje przytomność, ale strasznie krzyczy – widać, że z bólu. Uspakajają go wszyscy, ale to nic nie daje. Zaczyna się rzucać to pewnie taki szok. Zbliżamy się do wsi, skąd zabierają chłopaka dalej... Uff – myślę sobie – całe szczęście, że żyje! Po 16-tej dojechaliśmy szczęśliwe do Banaue. Na dziś starczy wrażeń – idę coś wciągnąć na ruszt, ale wcześniej mocna kawa.

11 – Banaue – Ostatni dzień, Banaue View Point i plemię Ifugao:

Dziś już ostatni dzień – pomału czas żegnać się z północnym Filipinami. Wstałem dziś koło 8 rano – generalnie jestem z tych, co wstają z kurami, nie potrafię spać dłużej niż do 8-ej – to dla mnie maks.
Poszedłem na rynek, nie chciałem zjeść śniadania w hoteliku, ale usiąść gdzieś, wypić czarną, mocną kawę i zagryźć pączkiem. Zauważyłem, że takie filipińskie cukiernie mają tutaj duże wzięcie.
Ludzie kochają tutaj pączki, ciastka, bułki... Prawdziwego naszego chleba niestety nie ma, są jedynie różnego rodzaju tosty, których nie cierpię. Kawę kupuję gdzieś na rynku. Siadam sobie pod jakąś strzechą, popijam kawę, zagryzam pączkiem. Ot, takie dziś mam śniadanko... Aż nagle patrzę, a obok mnie jest kosz-spłuczka, gdzie żujący tzw. betel (taki dopalacz – liść palmowy z wapnem i czerwonymi pestkami palmy) wypluwają kulturalnie do kosza to, co przeżuli. No tak, ale czemu teraz tu przy moim śniadaniu. Ale dobrze że jest kosz, bo w Birmie betel wypluwają dokładnie wszędzie – ulice, chodniki, dworce są zaśmiecone czerwoną śliną. Jest 9–ta rano. Idę do góry schodami, skąd przyjechałem do Banaue, aby sprawdzić czy bilet powrotny, który już wcześniej kupiłem w Manili (450 peso) jest ważny. Podchodzę do drewnianej, starej budki. Autobus linii Ohayami już tam jest, pokazuję bilet. Pani mówi mi, że wszystko OK i że mam tu być o 19-tej. Dowiaduję się także, że w autobusach tych jest Wi-Fi i jak się potem okazało, nawet nieźle pomyka. No tak, ale czasu mam dużo. Oddaję w hoteliku w przechowalni swój bagaż za friko. Biorę trycykla – taki motorek, którym jeździł Hans Kloss – za 50 peso.



Wsiadam, jadę w górę na View Point obejrzeć najstarsze na świecie, 2000-letnie pola ryżowe i spotkać się z plemieniem Ifugao – gospodarzami tych ziem i pól. Droga jest bardzo dobra, ciągle w górę, ale po asfalcie, po 20 minutach jestem na miejscu. Witają mnie ludzie z plemienia Ifugao. Siadam sobie koło nich. Wiem, że żyją z białasów, a że białasów tam dziś jak na lekarstwo, daję im 20 peso, a potem na koniec jeszcze 20 peso. Robię sobie z nimi parę fotek, pan gra mi na fujarce, znaczy się na swojej drewnianej fujarce coś tam gra . Idę na taras i siadam z wrażenia na dupie – ale widok, w mordę jeża!
Piękne miejsce! I tak sobie siedziałem chyba ze 2 godziny. Czasami mgła przykrywała pola, a czasami Słońce oświecało soczystą zieleń pól ryżowych – żyć, nie umierać! Rozleniwiłem się troszkę, nie chciało mi się iść tam na pola ryżowe, wolałem oglądać je z góry. Dość już nachodziłem się w Batad.
Czas wracać do Banaue. Pomału zaczynam schodzić w dół – no, to to ja lubię: asfalt, piękne widoki i tylko spokojnie w dół sobie schodzę. Po drodze spotykam pana z dzidą z plemienia Ifugao – zostały mu tylko 3 zęby, ale dzielnie się trzyma.



Dalej wchodzę do przydrożnego sklepiku, kupuję zielone mango, siadam, rozmawiam sobie z ludźmi
generalnie o wszystkim... Jeszcze tylko kupuję jakieś drewniane małe figurki strugane przez starszego dziadka przy ulicy, smakuję suszoną kawę i dalej... Tak po 3 godzinach jestem ponownie w Banaue. Ostatki w Banaue: o godzinie 18–tej kupuję ostatniego w Banaue San Miguela, siadam na tarasie w hoteliku, ostatnie spojrzenia na pola ryżowe... Biorę plecak, idę schodami do góry. Autobus Ohayami już czeka, nawet dwa, bo jak się okazało dostawili drugi. Wsiadam, jest godz 19–ta, rano o godz. 5-tej mam być w Manili.Do zobaczenia w Manili...

koniec cz 2

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

jollka 11 października 2014 22:36 Odpowiedz
Pan z dzidą wymiata :)
neronek 12 października 2014 11:54 Odpowiedz
jollkaPan z dzidą wymiata :)
:) podobno rok temu też miał 3 zęby :)